Od dobrej pół godziny w gabinecie dyrektora dało się słyszeć nie ustające krzyki nauczyciela oraz spokojny głos starca.
- Severusie, wiesz przecież, że tego wymaga sytuacja. Nie mam innego wyboru, jak tylko przenieść go w bezpieczne miejsce. On będzie chciał chłopaka posiąść, rozumiesz? – tłumaczył po raz kolejny Dumbledore. Był cierpliwy. I to bardzo. Zwłaszcza wtedy, gdy chodziło o bezpieczeństwo jego uczniów. Był za nie odpowiedzialny, chociaż to mało ważne. Kochał je przecież jak własne dzieci. Nawet Ślizgonów.
Patrzył na Snape’a spokojnym wzrokiem. Widział jego zezłoszczoną minę, wywołaną rozmową z Albusem. Wiedział, że nie cieszy go rozkazywanie mu, zwłaszcza gdy chodzi o jego uczniów.
- Nie! Jestem jego nauczycielem, opiekunem! Nie pozwolę ci go zabrać. On umie się sam bronić, Dumbledorze. Został wychowany na twardego człowieka. Da sobie radę, zwłaszcza, że ty jesteś dyrektorem szkoły, a ja jego opiekunem. – powiedział Snape z determinacją. – To niedo…
- Cisza. – nakazał Dumbledore, przy okazji przerywając mu w środku wypowiedzi. Przyłożył palec do ust, nadstawiając uszu. Wstał z krzesła, bezszelestnie podchodząc do drzwi. Uśmiechnął się lekko, otwierając je, by spojrzeć na intruza. Wpuścił go do środka, nakazując siąść. Snape spoglądał na niego beznamiętnym wzrokiem, myśląc, że jednak się nie mylił, czując czyjąś obecność, prócz jego samego i dyrektora.
- Witam pana. – zaczął miło Albus. Owszem, był zaskoczony, że chłopak podsłuchiwał ich rozmowę, ale to nie oznaczało by musiał być zły. – Cóż cię tu sprowadza, pod mój gabinet, panie Weasley?
Rudzielec siedział jak na szpilkach. Jakiż on błąd popełnił, odważając się pójść za Snapem! Co mu w ogóle do łba strzeliło, sam nie wiedział… Po tym jak go mężczyzna zostawił w Skrzydle Szpitalnym, pomyślał sobie, że kulturalnie było by mu podziękować. Lecz jeszcze nie był pewien. Poszedł do Wieży Astronomicznej. Myślał o wszystkim i o niczym. W końcu zdecydował się pójść do profesora. Szedł szybkim krokiem i miał już podejść do drzwi, gdy zobaczył odwracających się Harry’ego i Draco. Patrzył na nich z zaciekawieniem. Interesujące były rumieńce na twarzy Pottera oraz rozmarzony wzrok Malfoya. Dziwne myślał wtedy. Podszedł do drzwi, lecz nie zapukał. Usłyszał dźwięk bitego szkła a potem głos skrzata informujący Snape’a, że Dumbledore chce go widzieć. Naszła go chęć dowiedzenia się powodu wezwania starca. Ruszył więc biegiem do gabinetu dyrektora, główkując nad hasłem. To nie było trudne. Dotarł pod gargulce chroniące wejścia do komnat Dumbledore’a. Cytrynowe dropsy. To było hasło. Banalne. Posąg przesunął się, ukazując schody na górę. Doszedł pod drzwi, modląc się by nikt go nie wyczuł. Zdążył na sam początek rozmowy. Stał tam nie wierząc własnym uszom… Musi to jakoś przekazać Harry’emu! Malfoy już w oczach wybrańca nie będzie taki święty. I nawet wie jak mu to powie. Opierał się o ścianę, oddychając jak najciszej umie. Lecz jego starania poszły na marne. Drzwi się otworzyły i… Resztę już znacie.
Ron patrzył na swoje ręce, myśląc nad jakąś sensowną wymówką. Niestety, nic nie udało mu się wymyślić.
- Ja… Nie wiem. – powiedział cicho, zrezygnowany.
- Jak to nie wiesz? – zapytał się dyrektor, patrząc uważnie na chłopaka znad swoich okularów.
- Tak po prostu nie wiem! – krzyknął nagle zdenerwowany rudzielec.
- Kultury, Weasley, matka nie nauczyła?! – warknął Snape, trzepnąwszy go w tył głowy.
- Severusie. – powiedział starzec spokojnie. Nie pozwoli tutaj na żadne kłótnie. – Dobrze, Ron, możesz iść. – odezwał się do rudzielca, który po usłyszeniu pozwolenia, błyskawicznie podniósł się z krzesła, ruszając w stronę wyjścia. – I jeśli – zatrzymał go jeszcze. – coś słyszałeś, to zapomnij. Nie powinieneś zaprzątać sobie tym głowy. Do widzenia. – uśmiechnął się na pożegnanie Dumbledore. Teraz spojrzał na czarnowłosego. – Nasza rozmowa, również jest skończona. Niech będzie jak chcesz, chociaż muszę się z tym przespać.
- Nie! Nie zrobię tego! To jest obrzydliwe!
- Musisz, to twój szlaban. Lepsze to niż ten śmierdzący kocioł.
- Ale Draco…!
- Żadnego ale! – przerwał Potterowi, Malfoy. Patrzył ostro na bruneta, przed którym skrzaty przed sekundą postawiły dużą misę z wodą, a obok brudną… bieliznę Draco.
Harry spoglądał na to wszystko ze skrzywioną miną. To czysta przesada. Rozumiał pastowanie wszystkich butów blondyna, czy odrobienie prac domowych albo to nieszczęsne pranie, lecz nie bielizny… Tylko zwykłych, zabłoconych, zapoconych ubrań. Już nawet wolał ten śmierdzący kocioł! Tylko nie bieliznę.
Wybraniec skierował szczenięcy wzrok w stronę Draco. Myślał, że może mu daruje. Ale jego nadzieje zawiodły.
- Wiesz, że taki wzrok na mnie nie działa, prawda Harry?
- Teraz już tak! – syknął Potter, sięgając po jedne z bokserek w czarno-zielone romby. Spojrzał na resztę. Okazuje się, że każde są w takich odcieniach lub w kolorach domu. Ta… Nie ma to jak różnorodność. Błądził teraz wzrokiem od miski do bokserek trzymanych w ręku, nie wiedząc co dalej począć, mimo iż to logiczne.
- Słuchaj. Teraz jak na normalnego człowieka rozumnego przystało, powinieneś wiedzieć, że należy brudne rzeczy zamoczyć w wodzie a potem szorować. Załapałeś czy powtórzyć? – zapytał z kpiną Draco. Nie mógł mu tego darować. Wyglądał na takiego zagubionego, że aż zżerało go wewnętrznie, by dogryźć chłopakowi.
- Draconie Lucjuszu Malfoy’u! Wiedz, że ci tego nie wybaczę! – warknął Potter, licząc na cud. Może blondyn mu jeszcze daruje? Lecz zawiódł się i jedyne co usłyszał to:
- Nie gadaj tyle, tylko bierz się do roboty.
Z wielką niechęcią wziął się do pracy. Wrzucił trzymane w ręku bokserki do wody, by potem zapełnić miskę wszystkimi. Szorowanie nie miało końca. Już wiedział jak się czuły skrzaty. Chociaż one są stworzone do pracy… Jak dobrze, że Hermiona tego nie słyszy! No właśnie… Nie ma jak… Przecież Ron jej dogadał i teraz żadne z nich nie może znaleźć wspólnego języka. Starał się złamać obietnice Weasleya, lecz nie mógł wyszukać żadnego tematu, na który pogadałby z dziewczyną. W końcu, kilka dni temu, zaprzestał starań. Poradzi sobie bez nich. Jest silną dziewczyną, na pewno znajdzie sobie kogoś innego i nie załamie się po stracie przyjaciół.
Jego praca dobiegła końca. Wszystkie bokserki zabrały skrzaty do suszenia, a on skończył cały mokry. Świetnie. Teraz musi iść się przebrać. Spojrzał na Draco. Na twarzy chłopaka widniał zwycięski i zadowolony uśmiech.
- Dumny jesteś z siebie? – zapytał ze złością Potter.
- Nawet nie wiesz jak bardzo. – odpowiedział blondyn, pomagając mu wstać. Wyciągnął różdżkę z kieszeni i wypowiedział zaklęcie suszące.
Harry walnął się w czoło. No tak! Zaklęcie suszące, czemu od razu na to nie wpadłem? Pytał się mentalnie brunet.
- Idziemy na spacer po zamku? Ewentualnie po tym mogę cię zabrać na lody, jak będziesz chciał. – zaproponował Draco.
- A skąd ty je niby weźmiesz?
- Mam swoje sposoby. – mrugnął Malfoy do Wybrańca, po czym wyszli z dormitorium.
Nie wiedzieli nawet jaki błąd popełnili, nie patrząc przez okno…
Poza barierą ochronną Hogwartu, aportowała się pewna dziewczyna. Nie zwykła dziewczyna. Była nią odziana w czarne szaty, Saori Shelyang. Wokół niej było czuć czarną magię, z którą nie mogłaby się przedostać przez bariery zamku. Nauczona pradawnej czarnej magii, umiała zmienić swą złą aurę w dobrą. Tak też uczyniła. Spokojnym krokiem przekroczyła grubą warstwę zaklęć ochronnych, znajdując się w końcu po drugiej stronie bariery. Chwytając swą różdżkę w dłoń, zmieniła ubiór na szkolne szaty. Mocny makijaż oraz kolczyki z brwi i ust, zniknęły, robiąc złudzenie niewinności dziewczyny. Zaklęciem maskującym zakryła znak na swej piersi, by nikt nie poznał jej prawdziwych celów. Szybkim krokiem ruszyła w stronę wielkich wrót Hogwartu. Przeniknęła przez nie. To nie była zwykła magia, którą posługiwała się większość czarodziejów. To były czarne czary, stworzone w sam raz dla ludzi lubiących wszelkie ryzyko oraz zło. Wykorzystał ją również Lord Voldemort, z którym dziewczyna była dziwnie i niebezpiecznie blisko. Wkraczając na długi korytarz, prowadzący do Wielkiej Sali, rozglądnęła się dookoła. Zauważyła dwie idące w jej stronę postacie. Jej cele. By jej plan się powiódł, przybrała na twarz zranioną, niewinną maskę, by dwaj chłopcy zapomnieli o tym, co miało miejsce tydzień temu. Magią niewerbalną, dorobiła sobie pod okiem sińca oraz rozciętą ranę na policzku. Chłopcy podeszli bliżej i zatrzymali się, zszokowani… Dziewczyna uśmiechnęła się szyderczo, niemalże niewidocznie, tak by oni tego nie zauważyli. Czas plan wprowadzić w życie.
Harry i Draco szli korytarzem do Wielkiej Sali, by podkraść z kuchni trochę lodów. Chcieli się do niej dostać przez obraz na drugim piętrze, lecz został on zdjęty. Nie zostało im nic innego jak iść do niej dłuższą drogą. Podczas powolnego chodu, śmiali się i rozmawiali o wszystkim, unikając jedynie tematu Weasleya. Harry, gdy weszli na główny korytarz prowadzący do Wielkiej Sali, ujrzał zarys kobiecej postaci, stojącej przy wrotach. Pomyślał sobie, że to nic strasznego. Każdy tam może stać. Lecz im byli coraz bliżej, postać stawała się coraz bardziej znajoma. Po kilku krokach w przód, stanęli jak wryci. To przecież Saori! A-ale nie wyglądała przecież jak wcześniej! Nie na śmierciożerczynie, lecz na wystraszoną, niewinną uczennicę. Wyciągnęli różdżki, po czym podeszli bliżej.
- Co tutaj robisz, śmierciojadzie!? – wykrzyknął Potter, uważnie ją obserwując.
- C-co? Nie jestem Śmierciożercą! Harry! Oszalałeś?! – mówiła zdumiona dziewczyna. – T-to nie byłam ja…
- A kto niby?! Sam Voldemort się pofatygował w twojej postaci?! – warknął Draco. Coś mu tu nie pasowało. Wiedział przecież, że dziewczyna pracuje dla Czarnego Pana, więc jak ze swoja aurą przedostała się na teren Hogwartu?
- Nie wiem! Może! – krzyknęła dziewczyna, z łzami w oczach. Co jak co, ale ona umiała grać. Nauczyła się od mistrza.
- Co chcesz przez to powiedzieć? – zapytał Harry.
- To, że mnie porwano! Szłam do salonu wspólnego, jak nagle coś mnie wciągnęło do obrazu, nawet nie wiem co, przemieszczaliśmy się tak szybko, a ono tak mną tak szamotało, że nie widziałam tego twarzy, ani miejsca. W końcu wylądowałam w jakimś pokoju, lecz zaraz zostałam oszołomiona, chyba zaklęciem. Gdy się obudziłam, miałam zawiązane oczy. Czułam piekący ból z tyłu głowy, jakby ktoś mi wyrwał duży pukiel włosów. Byłam torturowana i bita… - mówiła dziewczyna przejmującym głosem, czując spływające, jej po policzkach, łzy. – W końcu jakiś Śmierciożerca, aportował się ze mną przed Hogwart i kopiąc mnie po twarzy, zniknął. T-to było straszne! Myślałam, że tego nie przeżyję, że umrę tam, że… że nigdy cię już Harry nie ujrzę! – krzyknęła na sam koniec, patrząc z żalem i smutkiem na Pottera, który przejął się całą historią.
Harry nie wiedział co myśleć… To wydarzenie sprzed tygodnia… To mógł być ktokolwiek ze śmierciożerców! A on sądził, że to ona! Boże, jaki był głupi!
- Ej… - szepnął mu do ucha Draco. – chyba jej nie wierzysz, co?
- Czuję… czuję, że to co mówi to prawda! Musimy jej uwierzyć.
Malfoy spojrzał na chłopaka ze zrezygnowaniem. Nie miał innego wyjścia.
- Przepraszamy Saori, że tak na ciebie naskoczyliśmy z różdżkami. Nie wiedzieliśmy… Po prostu, podczas twojej nieobecności, pojawiłaś się przed nami, tydzień temu, jako Śmierciożerczyni, mówiąc, że i tak mnie dorwiesz, że Czarny Pan wygra tę wojnę… Ale jednak to nie byłaś ty… - mówił Harry. – Chodź zaprowadzimy cię do naszego salonu. Tam ustalimy co dalej…
Dziewczyna pokiwała jedynie głową na zgodę. Lecz w myślach śmiała się szalenie, że jej plan jak na razie idzie gładko, jak po maśle... Naiwni…
Koniec cz.16
CDN